Aktualności

Informacja

Strona znajduje się w archiwum.

Jak policja nic nie robiła...

Data publikacji 30.05.2008

Policjanci z olsztyńskiego CBŚ, ci sami, którym przypisuje się sukces w rozwiązaniu sprawy porwania Krzysztofa Olewnika, mówią: – Nie można tym policjantom, na których się teraz psy wiesza, nie oddać jakiegoś pokłonu. Bo oni naprawdę pracowali. To oni ustalili Sławomira Kościuka i Wojciecha F. Sprawcy zostali zatrzymani na podstawie materiału zgromadzonego przez nich. Cały artykuł w najnowszym, czerwcowym numerze miesięcznika "Policja 997".

"Oni" to pierwsza grupa powołana przez komendanta wojewódzkiego Policji w Radomiu. Dwanaście osób z KWP w Radomiu i z KMP w Płocku, kierownikiem był Remigiusz M., wówczas zastępca naczelnika wydziału kryminalnego w Radomiu. Czynności procesowe nadzorowała prokuratura rejonowa w Sierpcu.

Policjanci, "na których się teraz psy wiesza", to właśnie kierownik grupy Remigiusz M., Maciej L. – pracownik operacyjny, i Henryk S. – dochodzeniowiec, od stycznia 2006 w CBŚ.

(...)

Henio

Zgaszony. Przybity. Przygarbiony. Jak człowiek, któremu zawalił się świat. Jak ktoś, kto stracił wiarę. – To dla mnie cios w plecy – mówi. – Przecież ja nikogo nie zamordowałem, okupu nie wziąłem. To się w głowie nie mieści.
Nie żali się. Nie potrafi tylko zrozumieć, dlaczego przyjechali po niego o 6.00 rano, zrobili przeszukanie w domu, piwnicy, samochodzie, choć wcześniej był na każde wezwanie olsztyńskiej prokuratury. Zawieźli go na dołek, przesłuchali dopiero po 29 godzinach. Żeby nie zwariować w celi, spał.

(...)

Henryk S. od zawsze zajmował się sprawami przeciwko życiu i zdrowiu. Przy sprawie uprowadzenia syna Olewnika Henryk S. robił prawie od samego początku. Do grupy śledczej dołączył po kilku dniach, zaraz po powrocie z urlopu. W pierwszych czynnościach nie brał udziału. Potem, gdy w 2004 sprawę przejęło płockie CBŚ, Henryk S. też z nimi był. Prowadzący sprawę prokurator Radosław Wasilewski powiedział, że chce Henryka S., bo dobrze pracował, a on potrzebuje dobrego dochodzeniowca.

(...)

Cztery wersje

Krzysztof Olewnik zostaje porwany nocą z 26 na 27 października 2001 roku. Około 22.00 w jego domu w Drobinie kończy się przyjęcie, które ojciec, Włodzimierz Olewnik, zorganizował, żeby załagodzić spór syna z policjantami z drogówki. Po spotkaniu Krzysztof rozwozi gości i wraca do domu. Następnego dnia rano jego przyjaciel i wspólnik, Jacek Krupiński, zauważa przed domem Krzysztofa ślady krwi. Zatrzymuje się w progu, widząc kolejne. Powiadamia ojca i czeka na niego kilka minut. Okazuje się, że Krzysztofa nie ma. W domu na podłodze kałuża krwi, ślady krwi są też na ścianach, a dom jest splądrowany. Ojciec wzywa policję. Ta zabezpiecza ślady, słucha świadków. Oględziny trwają od 10.00 do północy. Zabezpieczonych zostaje 51 różnego rodzaju przedmiotów i śladów, w tym m.in. krew, linie papilarne, włosy. Pies gubi trop kilkanaście metrów za bramą posesji, w miejscu, gdzie na drodze widać ślady opon. Wśród funkcjonariuszy prowadzących sprawę jest Bogdan K., który był na przyjęciu poprzedniego wieczora, a na prośbę Włodzimierza Olewnika w czynnościach uczestniczy Wojciech K., policjant, który pomógł skompletować listę gości.
Wszyscy zostali przesłuchani. Wzięto ich odciski palców.

Już na początku, w 2001 roku, policjanci sporządzają cztery wersje śledcze. Pierwsza zakłada uprowadzenie dla okupu przez grupę przestępczą. Druga, że porwanie może mieć związek z rozliczeniami finansowymi firmy Krupstal, w której wspólnikami byli Krzysztof i Jacek Krupiński. Kolejna hipoteza ma związek z kobietami i romansami Krzysztofa. Czwarta zakłada samouprowadzenie.

– Nigdy nie było tak, że była to wersja jedyna i najważniejsza – podkreślają policjanci prowadzący sprawę. – Ale były pewne symptomy, które wskazywały, że tak może być.

Sprawa była nietypowa. Już sam fakt uprowadzenia z domu wydawał się dziwny. Było przyjęcie, w domu bawiło się kilkanaście osób – porywacze nie mogli wiedzieć, czy wszyscy wyszli, czy ktoś został. Prościej byłoby uprowadzić na drodze, kiedy Krzysztof wracał do domu, a nie narażać się na złapanie. Do tego plądrowanie domu – zajmuje czas, a w takiej sytuacji każda sekunda jest na wagę złota. Poza tym dom Krzysztofa nie stoi na kompletnym odludziu. Obok był stróż, który mógł coś usłyszeć, zauważyć. Mało tego: na ścianach były rozmazy krwi. Jakby ktoś je celowo rozcierał. To też nietypowe. Bo który ze sprawców poszerza ślady swojego pobytu? Inna sprawa: dlaczego porywacze przewrócili dom do góry nogami, zabrali pieniądze, zegarek, złoty łańcuszek, broń, a nie skusili się na samochód Włodzimierza Olewnika? To dziwne. Tym bardziej że wzięli drugi samochód, należące do Jacka Krupińskiego bmw, które miało skomplikowany system zabezpieczeń i nikt poza Krzysztofem i Jackiem nie umiał go odpalić. Porywaczom się udało. Auto spalili około trzeciej nad ranem pod Zgierzem. Po co kradli samochód, jechali kilkadziesiąt kilometrów i ryzykowali kontrolę drogową?

Ślady bardziej wskazywały na napad rabunkowy niż uprowadzenie. Biegła, która na podstawie śladów biologicznych odtwarzała przebieg zdarzenia, stwierdziła, że ich układ w przypadku porwania powinien być inny.

(...)

Teraz łatwo mówić o błędach

Kilka tygodni po skazaniu zabójców Krzysztofa Olewnika do olsztyńskiego Sądu Okręgowego doprowadzonych zostaje trzech mężczyzn. Nie bandytów. Policjantów. Tych, którzy uczestniczyli w śledztwie w sprawie porwania i morderstwa.
Olsztyńska Prokuratura Okręgowa zarzuca im zaniedbania w czynnościach i utrudnianie śledztwa, co skutkowało śmiercią Krzysztofa Olewnika (art. 231 k.k. w związku z art. 239 k.k. i art. 155 k.k.).

Według prokuratorów Remigiusz M., kierownik pierwszej grupy śledczej powołanej w Komendzie Wojewódzkiej Policji w Radomiu, działającej do sierpnia 2004 roku, powinien odpowiadać za: niesprawdzenie informacji przekazanych w anonimie, jaki dotarł do rodziny Olewników w styczniu 2003 roku, niezałożenie podsłuchu telefonu służącego do kontaktu z porywaczami, złe zabezpieczenie oraz spóźnione (dopiero po trzech dniach) oględziny miejsca przekazania okupu.

Henryk S. w opinii oskarżycieli winien jest: niewłączenia do akt fragmentów telefonu odnalezionych w miejscu porzucenia i spalenia bmw, którym przewożono Krzysztofa Olewnika, niewłączenia do akt kaset z monitoringu w Auchan, gdzie kupiono telefon używany przez porywaczy, oraz na stacji benzynowej w Poznaniu, na której telefon ten został porzucony w styczniu 2002 roku, a także niesprawdzenia anonimu.

Maciejowi L. prokuratura zarzuca z kolei niezweryfikowanie informacji z anonimu, niedołączenie do akt sprawy kasety z Auchan oraz niezałożenie podsłuchu telefonu, z którego rodzina kontaktowała się z porywaczami podczas przekazania okupu.

(...)

Zdjęcia i reprodukcje P. Kacak i A. Mitura

Więcej o śledztwie w sprawie porwania i zabójstwa Krzysztofa Olewnika w materiale Anny Krawczyńskiej i Przemysława Kacaka w najnowszym, czerwcowym numerze miesięcznika Policja 997.

Miesięcznik "Policja 997" - www.gazeta.policja.pl
Powrót na górę strony