Aktualności

Informacja

Strona znajduje się w archiwum.

Korzenie saskie, serce polskie

Data publikacji 26.11.2008

Tradycje rodu Schuchów w Polsce sięgają czasów Stanisława Augusta Poniatowskiego. Potomkowie słynnego Jana Christiana Schucha, który przebudowywał Łazienki Królewskie, zapisali się na trwałe w dziejach Polski i Warszawy w każdym pokoleniu. Jego praprawnuk był komendantem szkoły policyjnej w Mostach Wielkich, a prapraprawnuczka znaną harcerką i działaczką społeczną.

(...)

Gdy pojawiła się nadzieja na niepodległość, Jan Schuch wstąpił do Straży Obywatelskiej, przekształconej wkrótce w Milicję Miejską. Działał także w Polskiej Organizacji Wojskowej. W 1920 r. jako ochotnik brał udział w obronie Warszawy. Ranny trafił do szpitala. Po wykurowaniu zgłosił się do służby w Policji Państwowej. Dyplomy techniczne schował do szafy, bo, jak mówi jego córka, chciał, aby w wolnej Polsce każdy jej obywatel był bezpieczny, bez względu na pochodzenie, wyznawaną religię czy poglądy. To była jego idea.

Początkowo pracował w linii, ale już w 1925 r. został komendantem Głównej Szkoły Policyjnej w Warszawie. Rok potem był zastępcą komendanta stołecznego.

– Ojciec zawsze był apolityczny – mówi Zofia Schuch Nikiel. – Może dlatego nie był zbyt wygodny dla kierownictwa. Wiadomo było, że jak jakaś akcja przebiega pod nadzorem Schucha, to będzie zrobiona profesjonalnie i z wyczuciem. Ojciec wzbraniał się przed używaniem policji do celów politycznych.

Jan Schuch jest autorem książki "Jakim powinien być policjant", wydanej w 1929 r. nakładem Gazety Administracji i Policji Państwowej. W 1927 r. awansował na podinspektora, a w 1936 na inspektora. Został wtedy komendantem Szkoły Policji w Mostach Wielkich. Przed wybuchem wojny ściągnięto go do Komendy Głównej PP w stolicy.

(...)

Jan Schuch w pierwszych dniach września dostał rozkaz ewakuacji z rządem. Nie przekroczył jednak granicy. Znany w województwie lwowskim próbował ratować policjantów, którzy ciągnęli w te rejony. Po 17 września pod Tarnopolem wpadł w ręce sowieckie.

– Przez długi czas jedyną wiadomością o ojcu była relacja jego kolegi o aresztowaniu, a potem kartka z krótkim zdaniem "Jadę na Wschód" – nie kryje wzruszenia córka komendanta szkoły. – Musiał ją wyrzucić podczas transportu, a ktoś znalazł i przesłał pocztą. Dopiero po wojnie dotarła do mnie opowieść jednego z więźniów twierdzy dniepropietrowskiej, który wydostał się z ZSRR z armią Andersa. Ów oficer wojska siedział w więzieniu i razem z towarzyszami niedoli uskarżali się na warunki panujące w twierdzy. Dozorca powiedział im "wy nie macie na co narzekać, tu jeden od was siedzi na najniższym poziomie, w celi wykutej w skale, bez dostępu światła, śpi na ziemi, nie wolno do niego wchodzić, możemy tylko raz dziennie przez szparkę podać mu wodę i kawałek chleba, on mógłby się skarżyć...". Pewnego dnia strażnik przyszedł do tych oficerów i powiedział – "no, wreszcie ten biedak umarł". Dopiero wtedy, pod przysięgą, wyjawił, że był to wysoki rangą oficer policji Jan Schuch. Ta wiadomość przez Argentynę dotarła do mnie już za czasów PRL.

(...)

Foto: Autor i archiwum Zofii Schuch-Nikiel.

Więcej o komendancie Janie Schuchu i jego córce Zofii Schuch-Nikiel pisze Paweł Ostaszewski w grudniowym numerze miesięcznika (gazeta.policja.pl).

Powrót na górę strony