Aktualności

Informacja

Strona znajduje się w archiwum.

Na nieludzkiej ziemi…

Data publikacji 13.08.2010

„Na nieludzkiej ziemi – Charków, Miednoje, Katyń” – tak zatytułował swoją wystawę fotograficzną Aleksander Załęski, były ekspert fotografii kryminalistycznej Centralnego Laboratorium Kryminalistycznego Komendy Głównej Policji, a także członek ekipy ekshumacyjnej w Miednoje, Charkowie i Katyniu w 1991 i 1995 roku. Fotografia jest nie tylko jego zawodem, ale także największą pasją i sposobem na życie. To ona zaprowadziła go na daleką rosyjską ziemię, gdzie klatka po klatce dokumentował jedne z najtragiczniejszych kart naszej historii.

W kwietniu tego roku minęła 70. rocznica zbrodni katyńskiej. Po radzieckiej agresji na Polskę we wrześniu 1939 roku do niewoli wzięto polskich oficerów, policjantów, funkcjonariuszy innych służb i przedstawicieli polskiej inteligencji. Przetrzymywano ich w obozach dla jeńców w Kozielsku, Starobielsku i Ostaszkowie. Od 4 kwietnia 1940 roku polscy jeńcy wojenni byli mordowani strzałem w tył głowy, chowano ich we wspólnych mogiłach w Katyniu, Charkowie i Miednoje. Przez długi czas wydarzenia te były białą plamą w historii, dopiero na początku lat 90. ubiegłego wieku zaczęto głośno o nich mówić. W 1991 roku rozpoczęto ekshumacje zbiorowych grobów w Charkowie i Miednoje.

Aleksander Załęski był wówczas ekspertem fotografii kryminalistycznej. Miał już duże doświadczenie w sporządzaniu dokumentacji fotograficznej śladów kryminalistycznych, za co był ceniony w środowisku zawodowym. Jak sam wspomina, dwie rzeczy mogły zadecydować o tym, że znalazł się w ekipie, która miała przeprowadzać ekshumacje. Pierwszą z nich, według niego, była odporność psychiczna. Podczas pracy w laboratorium kryminalistycznym dokumentował dwie katastrofy lotnicze – z 1980 roku, kiedy w pobliżu Okęcia rozbił się Ił-62 i zginęło 87 osób, oraz z 1987 roku, kiedy w Lesie Kabackim rozbił się pasażerski samolot LOT-u i zginęły 183 osoby. Dokumentując każdą z nich, wykonał ponad 4 tys. odbitek. Robił także zdjęcia z helikoptera, które obejmowały cały obszar katastrofy, ukazując ogrom tragedii. W każdym z tych wypadków zginęło wielu ludzi. – Były to wstrząsające obrazy i trzeba naprawdę dużej odporności psychicznej, żeby poradzić sobie z takim doświadczeniem – mówi Aleksander Załęski.

Nie bez znaczenia jest też fakt, że w jego rodzinnej historii pojawił się wątek katyński. – Kuzyn mojego ojca, płk Konstanty Drucki–Lubecki był na tzw. ukraińskiej liście katyńskiej – opowiada. – W 1940 roku został ranny, przewieziono go do szpitala w Kijowie, gdzie następnie został aresztowany. Prawdopodobnie rozstrzelano go i zakopano w jednej ze zbiorowych mogił w Bykownie. Dziadka również rozstrzelano w 1940 na Ukrainie – dodaje. 

– Jego żonę, moją babcię, księżną Jadwigę Drucką-Lubecką wywieziono z jej posiadłości w okolicach Równego na Wołyniu na Syberię do Kazachstanu. Dziadek pojechał do Równego, gdzie go aresztowano i osadzono w więzieniu w Dubnie na Ukrainie. Tam też został rozstrzelany.

Charków – Starobielsk - 1991

Szefem polskiej ekipy ekshumacyjnej był prokurator Stefan Śnieżko. W jej skład weszło jeszcze trzech policyjnych ekspertów: prof. Bronisław Młodziejowski - antropolog i dyrektor Instytutu Nauk Policyjnych w Wyższej Szkole Policyjnej w Szczytnie, Jarosław Rosiak – z wydziału batalistyki, specjalista z zakresu broni palnej Centralnego Laboratorium Kryminalistyki KGP i Aleksander Załęski ekspert fotografii z Centralnego Laboratorium Kryminalistyki.

22 lipca 1991 roku przez Przemyśl i Medykę polska ekipa wyruszyła w kierunku Charkowa autokarem, w którym znajdowała się również grupa dziennikarzy i potrzebny do prac sprzęt,. Podróż trwała dwa dni. Polaków ulokowano w hotelu w centrum Charkowa.
Rosjanie ściągnęli na miejsce ekipy telewizyjne i radiowe. Przywieźli także radiestetę, który za pomocą różdżki miał wskazać miejsca zbiorowych mogił. Pomysł ten nie sprawdził się. – Wtedy prof. Bronisław Młodziejowski i Jędrzej Tucholski, specjalista z zakresu tematyki II wojny światowej, zaczęli chodzić po całym obszarze i szukać zagłębień terenu. W tych miejscach zaczęto kopać – wspomina Załęski. – Właśnie tam znajdowały się szczątki polskich oficerów.

W tym czasie w Charkowie panowały bardzo wysokie temperatury, sięgały nawet 40 stopni Celsjusza w cieniu. Codziennie przechodziły też burze, co dodatkowo podnosiło wilgotność powietrza. Polska ekipa dokumentowała wszystko. Robiono zdjęcia terenu, mogił, szczątków ludzkich i wszystkich przedmiotów, które wydobywano z ziemi.

– Wykonałem wówczas tysiące klatek, na szczęście mój sprzęt nie zawiódł – opowiada Aleksander Załęski. – Dokumentację sporządzałem w dwóch egzemplarzach, jeden dla prokuratury polskiej, drugi dla rosyjskiej prokuratury wojskowej. Na miejscu prowadzone były też oględziny. Dokładnie fotografowałem wszystkie szczątki, zwłaszcza czaszki. A dokładniej otwory wlotowe i wylotowe od kul.

Przy szczątkach, w zbiorowych dołach znajdowano przeróżne drobiazgi osobiste. Zachowały się elementy płaszczy wojskowych, guziki od mundurów, lusterka, koziołki służące do zdejmowania butów oficerskich. Znaleziono dokumenty, świadectwa, banknoty i listy od rodzin. Wszystko to zostało zabezpieczone i udokumentowane fotograficznie.

W międzyczasie polska ekipa pojechała do Starobielska, położonego 200 km od Charkowa, gdzie znajdował się zespól cerkiewny, w którym prawdopodobnie w czasie II wojny światowej przetrzymywani byli w niewoli polscy oficerowie. Na miejscu okazało się, że jest on otoczony płotem i zabezpieczany przez wojsko. – Jako pierwsi mogliśmy wejść na teren zespołu cerkiewnego – wspomina Załęski. 

– Mogliśmy zrobić zdjęcia z zewnątrz, do środka jednak nas nie wpuszczono.

Na początku sierpnia zakończył się pierwszy etap ekshumacji. Odprawiono wówczas nabożeństwo żałobne, w którym uczestniczyli duchowni katoliccy i protestanccy oraz kilka tysięcy ludzi. W czasie mszy nadciągnęła potężna burza, lał deszcz, a wiatr łamał gałęzie drzew. Można sobie tylko wyobrazić, jak spotęgowało to żałobną atmosferę panującą w tamtejszych lasach, których straszną tajemnicę odkryto niedawno.

Miednoje – Ostaszków – 1991, 1995

Z upalnego Charkowa polska ekipa udała się na północ Rosji. Pokonując ponad tysiąc kilometrów, udali się do Tweru (dziś Kalinin), od którego o 20 kilometrów oddalone jest Miednoje. Z hotelu na przedmieściach Tweru dowożono ekipę na miejsce ekshumacji rosyjskim autokarem. Tutaj temperatura była niższa – od 15 do 25 stopni Celsjusza i od czasu do czasu siąpił deszcz.

 

Podczas ekshumacji Polakom towarzyszyło dwóch wojskowych prokuratorów rosyjskich: płk Stefan Rodziewicz, którego rodzice zostali zamordowani na Litwie w latach 40. oraz płk Aleksander Trietecki, który został tam na miejscu, podczas pierwszego nabożeństwa, ochrzczony przez kapelana rodzin katyńskich księdza prałata Zdzisława Peszkowskiego.

Rozpoczęto prace ekshumacyjne. Wyglądało to inaczej niż w Charkowie. Po pierwsze teren w Miednoje był ogrodzony, a pomiędzy drzewami rozsiane były domki letniskowe 

– znajdował się tu ośrodek wypoczynkowy dla rosyjskich służb.

Ziemia w tych lasach była gliniasta, ciężka, a wszystkie wody spływały do dołów, które wykopano 51 lat wcześniej, by później zasypać w nich zastrzelonych polskich oficerów.

Aleksander Załęski wspomina, że szczątków nie można było wyciągać ręcznie, jak w Charkowie, gdzie ziemia była piaszczysta, ale trzeba było użyć koparki. Jej łyżka wbijała się w ziemię, wydobywając zbitą ludzką masę w kolorze granatowej mazi. Mundury polskiej policji, leżąc ponad 50 lat w tej wilgotnej ziemi, puściły kolor, barwiąc wszystko: ziemię, glinę i szczątki.

Podczas prac na miejscu Polakom pomagała kompania żołnierzy rosyjskich. Szkielety i czaszki przed ich sfotografowaniem trzeba było umyć. Przez to, że leżały w tej wilgotnej mazi, na niektórych z nich zachowała się substancja woskowo-tłuszczowa, a zapach, który unosił się nad dołami, do dziś dla Aleksandra Załęskiego jest trudny do określenia, pomimo że w swojej wieloletniej pracy zetknął się z różnymi obliczami śmierci.

200 kilometrów na północny-zachód od Tweru jest miejscowość Ostaszków, niedaleko której na jeziorze Seliger jest wyspa Stołbynyj. Na niej w XVI wieku zbudowano monastyr, dzisiaj nazywany Pustelnią Niłowo-Stołobieńską. 

– Mogliśmy chodzić po wszystkich budynkach i pomieszczeniach, ale nawet gdyby tam były ślady pobytu polskich oficerów, polskie napisy na ścianach, to i tak byśmy ich nie znaleźli, bo nawet tynki były poskuwane – relacjonuje Aleksander Załęski.

To właśnie w tym zespole cerkiewnym w latach 1939/40 przetrzymywano 6 tys. polskich policjantów, funkcjonariuszy Straży Granicznej, Korpusu Pogranicza, strażników więziennych. To stąd w kwietniu 1940 roku transportami po 250 osób wywożono ich do Tweru, gdzie w piwnicach budynku NKWD (dzisiaj budynek Akademii Medycznej) rozstrzeliwano strzałem w tył głowy. Głowę, która intensywnie krwawiła, owijano płaszczem lub innym suknem, a zwłoki wrzucano na ciężarówki i wywożono do wcześniej wykopanych dołów w lasach w Miednoje.

Brzozowe krzyże

Podczas obu ekshumacji w Miednoje, podobnie jak w Charkowie, zabezpieczono także wiele rzeczy osobistych zamordowanych tam polaków: elementy umundurowania, pamiątki rodzinne, listy od bliskich, banknoty, czy pudełka do tytoniu – na jednym z nich widniał nawet napis „1940 Ostaszków - Seliger”.

Za ironię losu można uznać wydarzenia, o których mówi Aleksander Załęski. W 1995 roku, podczas kolejnych ekshumacji w Miednoje, wydobyto z dołu fragment strony „Ilustrowanego Kuriera Codziennego”, na okładce którego było zdjęcie brzozowego krzyża, przy którym znajduje się żołnierz na koniu. Podpis pod zdjęciem w gazecie brzmi: Śpij kolego w ciemnym grobie, niech się Polska przyśni Tobie.

 

– Dzień wcześniej, zanim odkryliśmy ten fragment gazety, zrobiliśmy brzozowe krzyże i ustawiliśmy je w lesie pomiędzy drzewami – wspomina Aleksander Załęski. – To było wstrząsające – kończy swoją opowieść.

Prace ekshumacyjne w 1995 roku w Miednoje trwały od początku czerwca. Polska ekipa spędziła także 10 dni w Smoleńsku i Katyniu, gdzie prace prowadzono metodą czysto archeologiczną i gdzie odbyła się uroczystość wmurowanie kamienia pod budowę cmentarza wojennego w Katyniu. Wszystkie wydobyte podczas ekshumacji przedmioty przewieziono do Polski i zgromadzono w Muzeum Katyńskim.

Kiedy w 2000 roku uroczyście otwierano cmentarz wojenny w Katyniu, był tam również Aleksander Załęski, fotografował te uroczystości. W 2006 podczas corocznych uroczystości wrześniowych w Miednoje na sosnach wokół ołtarza rozwieszona została wystawa jego zdjęć z ekshumacji.

 

Justyna Stachniewicz

***

Aleksander Załęski ma na swoim koncie ponad 60 wystaw w całym kraju, m.in.:
- „Dowody zbrodni” – wystawa pod patronatem KGP,
- „Pamiętamy” 
– w muzeum Katyńskim,
a także „Na nieludzkiej ziemi, Charków, Miednoje, Katyń”.

Wszystkie one pokazują miejsca ekshumacji, dokumentują trudną historię, ukazują wstrząsający obraz zbrodni.

Powrót na górę strony